Słońce w tubce
Większości z nas lato kojarzy się dość jednoznacznie: kąpiele słoneczne i rozgrzana plaża w dzień, chłodzący drink pod wieczór. A przy tym głęboka, równomierna opalenizna, która pozostanie miłym wspomnieniem ciepłych dni w jesienny, deszczowy czas. Niestety jest wiele powodów, przez które niektórzy nie mogą pozwolić sobie na nadmierną ekspozycję na słońce: różnego rodzaju schorzenia i przyjmowane leki (o właściwościach tzw. światłouczulających), niedawno wykonane zabiegi medycyny estetycznej (inwazyjne peelingi, depilacja laserowa etc.), problematyczna cera, jasna karnacja – „urozmaicona” wieloma znamionami barwnikowymi (w przypadku której dermatolodzy zalecają stosowanie mocnych filtrów, co często utrudnia także sam proces opalania) czy wreszcie obecnie trwająca pandemia.
Są też tacy, którzy chętnie i bez ograniczeń korzystają z dobrodziejstw natury aż do momentu, kiedy zdają sobie sprawę, że – prócz dobrego samopoczucia i dawki witaminy D – słońce dostarczyło im wielu zmarszczek, oparzeń i nieestetycznych plam na skórze.
Obie grupy coraz częściej szukają więc bezpiecznej alternatywy, pozwalającej im cieszyć się typowo „letnim” ciałem, bez narażenia przy tym własnego zdrowia. W takich przypadkach nieoceniona zdaje się być pomoc firm, oferujących różnego rodzaju kosmetyki „samoopalające” – czyli takie, które zapewnią skórze efekt opalenizny, niezależny jednak od szkodliwego promieniowania słonecznego (bądź tego z solarium). Jedną z takich marek jest labPharma – polski dystrybutor naturalnych produktów BioKap (ich producentem jest włoska BiosLine). W jej ofercie znajdziemy bogaty asortyment środków tzw. aptecznych, opracowanych przy współpracy zarówno z lekarzami, jak i specjalistami rynku kosmetycznego. Wśród nich znajdują się kosmetyki dedykowane wszystkim fanom letniego look’u: samoopalacze St. Moriz.
Pudrem i kremem
Czym wspomniana powyżej seria St. Moriz wyróżnia się na tle innych tego typu specyfików? Przede wszystkim mnogością rodzajów i form samoopalaczy – w sprzedaży dostępnych jest ich aż kilkadziesiąt. Zależnie od potrzeb i indywidualnych upodobań, kupujący mają więc do wyboru: balsamy, kremy, serum, musy, olejki i mgiełki samoopalające, a także różnego rodzaju pudry brązujące i bronzery (np. wzbogacone o rozświetlacz).
Niektóre z produktów przeznaczone są przy tym do ciała, inne z powodzeniem możemy stosować na twarz. Różne są także zalecane metody aplikacji poszczególnych kosmetyków - do dyspozycji mamy m.in. gąbeczkę i specjalną rękawicę, którymi można wspomóc się w trakcie nakładania samoopalacza (dzięki czemu efekt końcowy zabiegu pozbawiony będzie nieestetycznych plam, smug i zabrudzeń). Wyjątkowo łatwe w użyciu są olejki samoopalające i musy o tym samym charakterze – forma spray’u i konsystencja preparatów sprawiają bowiem, że ciężko jest „przesadzić” w trakcie ich nakładania. Potencjalnym błędom popełnianym podczas aplikowania zapobiec może dodatkowo korektor, korygujący odcień i stopień opalenizny – bez konieczności użycia prysznica.
Estetyka zdrowia
Na szczególną uwagę zasługuje także skład i właściwości poszczególnych „przedstawicieli” St. Moriz – a lista tychże jest naprawdę długa. Fani opalonej skóry znajdą pośród nich produkty zarówno potęgujące ten rodzaj opalenizny, jak i przedłużające jej trwałość (nawet do tygodnia). Są wśród nich także te pełniące funkcję makijażu, nawilżacza, kremu BB i ratownika nastroju (za sprawą wykorzystania specjalistycznych formuł zapachowych). Maskują przy tym przebarwienia, odbijają światło, działają przeciwstarzeniowo i zapewniają ochronę przed szkodliwym promieniowaniem słonecznym. Preparaty te są również odporne na działanie wody – zapobiegając przy tym nadmiernemu przesuszeniu naskórka, na straży którego stoi zawarty w ich składzie aloes i witamina E. Co istotne, ich składniki są też przyjazne dla wegan.
Jeśli więc głęboką, równomierną opaleniznę uznajesz za swoisty „must have” w trakcie każdego lata, ale nie zadowala Cię działanie słońca – być może warto skorzystać z bezpiecznych, błyskawicznych rozwiązań, proponowanych przez drogerie i apteki. W końcu ślady słońca na skórze pozostaną z Tobą co najwyżej do końca sezonu. Zdrowie zaś – na zawsze.
Co o tym sądzisz?